Strona:Edward Szymański - Słońce na szynach.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Modlitwa

Zachodami, wschodami ognista,
od piorunów i tęcz się mieniąc,
świecisz nam, ziemio ojczysta
słońcem,
błyszczącem, jak pieniądz.

Łzami zimnych, gwiaździstych kropel
lśni nocami twoja umarłość.
Ktoś żelazną, miażdżącą stopę
nam i tobie położył na gardło.

Głębia gleby czeka na pługi,
prężąc pierś, pełną ciepła i soku.
Ponad polem szerokiem i długiem
ckliwa niemoc spływa z obłoków.

Poprzez ściernisk spłowiały aksamit
gnije pokwas siewów umarłych.
Dni zmęczone pustemi ustami
do ugorów bez sił przywarły.

Połatana pól twoich zieleń
nie wytrzyma w czerwonych szwach.
Coraz głośniej,
coraz już śmielej
krzyczy w nas boleść — nie strach.