Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

została sie w jego rękach. Pewno zadusić chciał!
Nu i co? pytajo sie Dunaj uczycielki. A wy wczoraj nam tłómaczyli, że duchow nima!
Jakże ni ma, ja na to, wczoraj ja na własne uszy słyszał Grzegora, jak cepem młocił w stodole.
Uczycielka dawaj wypytywać, na co on umar ten Grzegor. Mówim że przy sianie dziewiętucha jego ukąsiła, taka kuzaka, co jak ukąsi, to dziewiątego dnia sie umiera. A wypalić jad żelazem, ona na to. My: nie, nic z tego, nima na hadzine ratunku. Ona: A czemu niby Grzegor ma straszyć? My: naznaczony był, białe włosy miał, białe brwi, czerwone oczy, bezdzietny!
Uczycielka kręci głowo, śmieje sie, tłómaczy, że mnie sie wydało: chce pan, zaraz pójdę z panem po czapkę i nic mnie za włosy nie chwyci. Ale o tym Grzegorze porozmawiamy jeszcze nieraz: na razie znajdźmy kwatere, panie Dunaj. Naprawde tak trudno znaleźć jakiś pokój z łóżkiem?
Może u ryżego Litwina na chacie? zastanawiajo sie Dunaj.
Na chacie? dziwi sie ona. Na dachu?
To Dunaj tołkujo, że na chacie znaczy w pokoju: u nas na duże izbe mówi sie chata, a na małe zapieco. Litwin z żonko śpio na chacie, a moglib swoje łóżko oprożnić dla pani, jakby przeszli zapiec, na łożko babczyne, bo babka