Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciwko stoi za drogo jak dzwonnica. I jełowiec z rosochami.
Zobaczyć drzewo z bliska chybaż nie grzech? Dzień, widno, słońce na niebie, czegoż boić sie? Zobacze!
Górka tu łysa, nikt nie orze, bo żwiry, miejsce akurat zajęcam na wesela, tylko suche dziewanny sterczo. Pódchodze pod same chwoje, szumi jak nie z tego świata, ależ te choiny szumio, jaki to szum majo, jakby wszystko wiedzieli! Bo musi i wie ona niemało, taka stara chwoja. Jełowiec też nie wiadomo ile ma, sto lat czy tysiąc, słyszał kto kiedy o jełowcu do pół chwoi wysokim! Kiedyż urosnoł? Wiekow trzeba było.
A ciekawe, ciekawe jak ten koń leży? Na boku? A może stoi? Jezu, tyle złota, jak to jest, że tyle złota leży tuż tuż pod ziemio i nima żadnej drogi do niego!
E, pewno tego konia nima, musi prawde mowił wojt, że stare wydumali take bajke, żeby dzieciom opowiadać wieczorami. Tato mowio, że przeklęty. Ale jak on naprawde był zakopany, to choć przeklęty, musi tu leżyć: jak nie w złocie, to w żelazie, drzewie, abo i w gnoju, ale coś być musi. A przeklęcia Szymon wiedzo, umiejo zamawiać choroby, błogosławić, umiejo i przekląć: to może i konia odczynić z błota czy gnoju umielib? Ciekawe. Ale rydel, toż ja rydel na ramieniu trzymam! Strach skądś sie bierze, żeby Broń Boże ziemi rydlem nie dotknąć. Nu ale jak dotkne trosz-