Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie patrze. Jem. Jem bo dobre, co siara to siara. A Handzia: O Jezu, ty jesz tak, a ona? I w bek!
Ty nie wiszcz, pocieszajo tato, wszystkie umrzem. A może Pambóg zawczasu nad nio ulitował sie, bo życie przed nio stało ciężkie, a? Płacz ty, ale nie za dużo: pożyła jak aniołek i odleciała jak aniołek, na pański chlebek, słodziuśki. Nie bojś, Pambóg wie co robi, o, zobacz ja! Czy ja skarże sie komu, że nie zabiera mnie i nie zabiera? Nie skarże sie ja, choć kto ja teraz? Stary trep. Śmieć. Tylko wziąć za kołmierz i wyrzucić dzie w wędoł, lepiej byłoby mnie nie żyć. A żyje!
Tknęło mnie: może Śmierć po was przyszła i zmyliła sie?
Nie zmyliła sie, już ona nie taka zmyłliwa, pocieszajo tatko, stojała i stojała nad kołysko, takie zimno w chacie było, że nogi marzli. Już tam ona przypatrzyła sie dobrze. E, lepiej jej nie wspominać, zarazy, bo weźmie i zawróci.
W samej rzeczy, straszno z śmiercio w jednej chacie być, choć ta nieboszczka maleńka jeszcze. Co z nio zrobić: nie kot to ale i nie człowiek jeszcze. Może dziś pochować? Do obiadu jeszcze kawałek, zdążyłoby sie. Co?
Ona pojękuje: Bez serca ty! Czy to skorupka po jajku, że fajt i wyrzucona? Toż ona dziś jeszcze cycke ssała!
Dzieciaka, póki nie chodził, możno chować i tego dnia co umar, obstajo tato za mno, byle