Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie probował bo trzeba słowo znać, tłómaczo tato, bez słowa możesz i trzy dni kopać i nic, najwyżej nieszczęścia sie dokopiesz. Ze skarbami tak już jest. Opowiadajo, że jeden w studni szukał, to sie studnia na niego zawaliła. Bo złoto przeklęte było. W Dugnielach kiedyś organista zakopał pod jełowcem wielkie złoto: całkiem płytko, na sztych, ale na wierzch nawalił kupe i przeklął: ten moje złoto weźmie, kto te gówno zje! A zakrystian słyszał: odkopał i co? Saganek, a w saganku błoto nie złoto. No i bratniewola, chce nie chce, musiał wziąść gowno w połe: przynios, wysuszył i rzucał po kryszce do zacierki. W miesiąc wszystkie zjad. Wtedy poszed, wykopał saganek, a w saganku prawdziwe złoto! To samo z tym koniem: przeklęcie ma, a czy kto wie jakie?
Mała soske wypluła i znowuś rozbeczała sie, ale tak zajadle, że aż gęba jej sie wywraca na lewe strone. Coś jej jest, mówio tato, płaksow dostała, czy co? O Kirelejson, głowka jakaż rozpalona!
Handzia jo kołysze, cycki daje. Nic z tego, beczy jak beczała, rzuca sie w owijaku, a czerwona taka, że krew jej na skóre wychodzi. Tato radzo dłużej nie zwlekać, przeciągać przez chomont! Ide do sieni po chomont: kiedyś Stasia umierała, a przeciągneło sie jo i wyzdrowiała prawie od razu. Nu bo jak chomont nie pomoże, możno zbijać deski. Przeciągneli my Jadzie przez dziure: tam nóżkami do przo-