Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

figura, ja jo z boku oglądam. Szkoda że ten feler masz, myśle, bo tak na oko to ty niczego sobie.
Nie to co dobre, ale to co polubisz, podpowiadajo Domin.
I o co sie rozchodzi! przytwierdzajo Pietruk. I w ten moment ona błyś! spojrzała na mnie: pół chwilki tego było, ale tak we mnie, w oczy, w sam środek spojrzała, że jakby mnie kto desko w czoło prasnoł: czuć ja z ławy nie zleciał! Zaćmiło mnie.
Jak przeszło, zader ja głowe, w pułap patrze i tak sie mnie przedstawiło: dwie głowy widze przytknięte czoło do czoła, mięciutko, tak czasem krowy przytulo sie łbami, jak sie wyliżo. A te głowy to głowa moja i Handzina.
Jak Pambóg przeznaczy to i na drodze rozkraczy! mówie i butelke z paltka wyjmuje.
O to to to to! ucieszyli sie Domin. I do Pietruczychi: A nieście słonine zapijem ugode! I buch mnie w kolano, szcześliwe, że poszło im za pierwszym razem.
A jak my po pół szklanki wypili, taka ochota mnie naperła, że myśle: nawet jak ty tej dziury nimasz, to ja jo tobie zrobie!
Ale nie trzeba było, miała gotowe, i to take, że ósmy rok zatykam i zatknąć nie moge. A rodzi równo jak maszynka: co dwa lata w kwietniu, dzień, dwa przed świętego Wojciecha, tak że potem całkiem zdatna do polowej roboty: sadzić kartofli, warzywo, pleć len. A robotna jest i zgodna, i pobożna, tak,