Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miske kolanami ścisnoł, suchar z torby wyjął, pocałował, w zacierce namoczył i chręst, chręst, gryzie, widać zęby ma żelazne, suchar trzeszczy jak szkło. Drugo ręko łyżke nosi, a choć zacierka gorąca, on nie dmucha: je całymi łyżkami i nie furczy. Z daleka wy, dziadku, pytajo sie Dunaj, z jakiej strony idziecie? On nic, jad i je, oho, ważny, jak je nie gada. Nu to czekamy, aż zje.
Zjad, miske wyter sucharem, suchara oblizał językiem, schował do torby. Przeżegnał sie, torby poprawił, dopiero oczy podnosi: Ze świata ide, powiada, a świat duży.
A jak wy dziadku przeszli przez wode błota?
Z Bosko Pomoco, ogłasza, noga za nogo pomaleńku.
A kiedy wy przyszli? Dzisiaj? A może wczoraj?
Dzisiaj, mówi dziad, tylko co ja przyszed, jeszcze nogi bolo. O, a tu, widze, cielątko małe na świat przyszło! A rośnijże, rośnij Panu Bogu na chwałe, błogosławi ręko i żegna. Ostrzegajo Dunaj dziada, że nie wiadomo, na czyje chwałe ono rośnie: to wyrodek jakiś, nie meczy ale rży!
Ciele rży? krzyknoł dziad, rży nie beczy? E, chyba wy żartujecie ludzi ze mnie, człowieka podróżnego?
To oni jeden przez drugiego nuż jemu tołkować, że ciele, ciele, ale rży jak źrebie, miesiąc niedonoszone, kobyła oblizywała jego jak matka i rży za nim jak matka, powiedzcie dziad-