Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale na dwie trzy chwilki: Ziutek, najstarszy zaras pod kołyske wlazszy ciszkiem, wyrywa małej soske, chowa sie pod łożko i sam smokcze. Oddaj krzyczy Handzia, oddaj, mówie! Wyłaź spod łożka, bo cie tam Marmytka po ciemku załachocze, wyłaź! Aż polanem od matki dostawszy, wyrzuca soske: Handzia jo obciera, znowuś małej wtyka, mała cichnie, za to Ziutek rozżalony, ryczy aż szyby dzwonio, nie wiadomo czemu przyłączajo sie młodsze dzieci, zaraz też przyłączajo sie dzieci Michałowe za ściano, do tego jeszcze ciele zajęczało, huk, wisk w chacie, jak na odpuście, od tego wizgu komin sie zatknoł, dym wraca sie z powrotem, ciemno, smród, nie do zniesienia. A dajże im tej mączki, może ścichno, krzycze do Handzi. I prawdziwie, tylko staneła pod polico, po kubek ręce wyciągneła, pisklaki ucichli jak nieme i gapio sie w matke. A ona najsampierw daje im po glonie chleba, a kiedy staneli wkoło stołka, sypie pośrodku garstkę białego, a smurgle na wyprzedki nuż językami ślinić chleb, wtykać w mączke i oblizywać, obgryzać!
Tatko nie wytrzymujo tego dobrego: I mnie daj, proszo, widać oskoma ich przemogła, ręke wyciągajo. Tak? A powiecie, kto z kubka podbierał, naciska Handzia, nie powiecie? Ukroiła skibke, trzyma im pod nosem: powiecie? Tato chleb łapio, złapać nie mogo, ona zabiera. Ja brał, przyznajo sie, daj! A ona: to pamiętajcie, żeb więcej nie brali! I dopieroż, ośliniwszy