Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ta różnica, odcieli sie Domin, że póki co hadkie wygląda hadko! Ty obejrzyj sie za siebie: czy nie widzisz jakie twoje rżysko hadkie? Wprost rzygać sie chce!
To rzygajcie, zaorze sie, bedzie lepiej rosło, śmieje sie ja, całkiem już swojej kosy pewny nie pomyślawszy wcale, że Domin sie obrażo. A ich poniosło:
Ty, wurkneli zajadle, z takim słowem do mnie ty? Do chrzestnego że rzygajcie? O, psiamać, ty widze już całkiem wstyd zatracił, zasrańcu? Żeby Handzi tu nie było, ja by tobie coś powiedział, ty parszuku nieskrobany!
Ależ stryko obrażalskie mówie, żeby ugłaskać ich trochu, nima co tej sprzeczki ciągnąć, choć ciekawe czym mnie straszo? Ktoś mnie z uczycielko pódglondał tam na bagnie? O, psiapary może jakieś plotki robio, jeszcze Handzie mnie skołujo. Kosze ostro, aby dalej, trzeci przekos, już ostatni, trzy przekosy płoska ma, nieszeroka. I dokosiwszy do dziczki prostuje sie, oczy napaść: pół mojego żyta w garściach, drugie pół na pniu, tyle kosić co skoszone.
Ziutek leci po jedzenie, wode, przyprowadza dzieci z jamow: rozsiadamy sie pod dziczko, w chłodku. Żujem placki, oj gliniaste, to kartofli z otrębami. Póki chleba nie nakosim, nie namłocim, nie napieczem, trzeba żuć te zakalczyki. Dzięki Bogu już niedługo tego żucia: niezadługo młody chleb, aj, młodziutki, toż to bedzie! Żujem placki, mleko pijem, ależ Handzia, spoglądawszy na droge i na tam-