Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okońki, rzeka przemieniała sie w sadzawki. Nie mog ja tego nijak sobie przedstawić: tego, że rzeki nima, prawie nima! Tato przyłazili znadwora zgłupiałe: Po Marcinowej Jamie, mówio, dzieci brodzo i majtkow nie zamoczo!
Po Marcinowej Jamie? Toż jo mało kto zgruntował!
Tak, półpłaczo tato, po Marcinowej Jamie, po Stawisku, po Gaju, ryby leżo w błocie jak w oleju, zdychajo w słońcu, Boże, Boże, była rzeka, nima rzeki! Słucham i nie wierze: że zalewy wyschli wierze, że mała rzeczka, że Mazurowe koryto, że chlapa za wierzbo też jakoś uwierze, ale że duża rzeka zgineła? Jakto, Narwi ni ma? Jakże może Narwi nie być!
Naszej nima, mówio tatko, wybałuszywszy sie, dziw że im oczy na podłoge sie nie sypio, naszej nima. Mówio, że ostała sie tylko ta, co płynie koło Strabli, przez Zawyki. A wszystkie poboczne gałęzi pousychali. Z Hołowczańskich moczarow zrobiło sie błoto, Ciekuńska topiel przemienia sie w rzeczke, Kowalskie grzęzawy też zeschli sie w rzeczke: z całego Rozgnoju ostało sie trochu wody mięż Uhowem i Bokinami.
Handzia rybe smaży i na oleju, i gotuje krupniki, i suszyć probuje. Rybo śmierdzi i w chacie, i za chato i chata.
A do Strabli możno wozem jechać jak po klepisku! mówio tato.
Ale czy prawda, że i Topielko suche?
Gadajo, że suche, błoto obsiadło i sucho.