Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piach idzie letko, tylko korzeni przeszkadzajo, to ich odcinam rydlem jak siekiero, wyrywam i kopie. Pokazał sie żwir grubszy. Znowuś żółty piaseczek. Potem biały. Już i do paska w jamie stoje!
Ty bardziej pód jełowiec kop! mówi ktoś, oglądam sie: Kozak. Bicz ma w ręku.
Odważniej kopie, zawsze to śmielej z kimś niż samemu. Korzeniow dużo, tyle że cienkie, toż jełowcowe, najlepsze na koszyki, cienkie i długie. Przecinam, wyrywam, kopie. Już pod pachy w jamie stoje.
Ty pokop, mówie do Stacha, bedziem mieli konia na dwóch!
To myślisz, że jest?
Myśle, że nima.
To czemu kopiesz?
Chce wiedzieć na pewno.
Wyłaże, on żegna sie, wskakuje. Kopie, a ja z góry patrze. Ale już nie sam: już i Natośnik przyszed konia w polu zostawiwszy, Stach co to ja i Władko co je komose i Jaśko Zębaty i Ziutek przyleciał.
Jakby sie ziemia ruszyła, prętko podaj trzonek, wyciągniem, ostrzegajo Władko Stacha w jamie.
E, studnie sie kopało i strachu nie było, on na to z jamy.
Nie ruszy sie, jak my nie uwalim, mówie i odpycham ludziow od jamy.
A głęboko kopać chcecie, pytajo sie nas ludzi.