Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dała szmaty do plecaka i choć Handzia podobno pocieszała, nie wypuszczała, poszła śniegami na las, w strone stacji. Ktoś nakazał Dunajowi, Dunaj prędko konia założyli i pognali za nio sankami, żeb nie zbłądziła, abo sie nie utopiła dzie na oparzelisku. I tak Filip pomog mnie sie pozbyć tej całej przybłędy miastowej i bardzo dobrze.

W piątek przed Palmowo Niedzielo poszło sie do Dominow posłuchać Gorzkich Żalow: lubie sobie wcisnąć sie dzie w kątek między szmaty kożuchi, skulić sie zgarbić oczy przypluszczyć i roić sobie Męke Pańskie, serce kruszyć, o, tylko niektóre kolędy mogo równiać sie z Gorzkimi Żalami. I może godzinki. Baby już zeszli sie, chata pełna jak na kądzielnik, babskie to przeważnie nabożeństwo, z mężczyznow byli tylko Domin, Kuśtyk i ja. Lampe zawiesili Domin pośrodku na drocie, wykręcili na całego, baby poschodzili sie z roboto: Natośnicha z wituszkami, rozsiedli sie kole pieca i talkowali szpulki, Kozaczycha Jej Bohu z workiem szmatow: derli szmaty na pasma do chodnikow, Szymonicha kołko przynieśli, przędli wełne, drugie baby abo robili na drotach sfetry, szaliki, szkarpiety, abo łatali, abo wyszywali ręczniki na wielkanoc, w rożyczki i koguty. Kuśtyk na progu łatali reszoto końsko chwościno, Dominicha przędli pakule na worki. Tylko Domin przy piecy siedzieli bez roboty i drapali sie po nogach