Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leżo, żujo i postękujo, z sytości: Mećka stęknie, Raba odstęknie, oho, czy oni gadać nie probujo? Mnie zobaczywszy, łby do dżwiow obracajo: widzo, że gospodarz przyszed, siano wilijne przynios, wstajo, a jakże, siano z ręki skubio nabożnie jak opłatek, po trawce, po dwie. Jedz, Raba, jedz, mówie, za rogami drapie, szyje gładze: jedz, ale pilnuj sie, bydlaczku, żeby więcej takich fokusow nie było, jak z tym cielakiem.
Nu i karmie jeszcze mojego wyrodka, niech zje wilijnej strawy, będzie pewniejszy. A ładnie rośnie, żadnej skazy nima, wesolutki, rozbrykany, tyle że do Siwki częściej się łasi niż do Raby, o matce całkiem zapomniał, ech, różne dziwy dziejo sie na świecie, nie obejmiesz ich rozumem.
Reszte siana do żłobu kłade i dżwi zamknąwszy odchodze, ale na niby: zaraz cichutko wracam, może teraz, po opłatku, bedo gadać? Nie, postękujo tylko, siano żujo.
Święta świętami, na kolędach zeszli, gadaniu, różańcach. Ziutek z szopko latał. Herody jak co roku zaszli, śmiechu narobili, podwędzili pół pieroga, ale tak trzeba, jak pamięcio pamiętam, zawsze tak samo dokazywali, to samo przedstawiali: każdy w wiosce, kromie małych dzieci, wie na pamięć co robi i wygłasza Herod, co Śmierć, Anioł, Żyd, Koza, Cudzoziemiec, ludzi każde słowo, każdy krok pomiętajo i ni zmylić sie, ni przejnaczyć nie dajo. I dziwne: choć sie umie przedstawienie co do słowa,