Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale zobaczył książke i papiery na desce: O, widze w stodole szkołe macie! I kartke bierze, ogląda, czyta, i pyta sie, kto pisał, chłopiec mówi, że tato i wstyd mnie sie robi, że sie wydało.
A on pisze coś na kartce, napisawszy pokazuje: czy przeczytam. Ale dzietam, literow a literow, jedna za drugo, splątane.
On mowi, że to jego imie i naźwisko. Ale nie czyta, tylko prętko zamazuje i pisze drugie słowo i czyta: Taplary!
Taplary! Przyglądam sie temu co wyrysował, papier oczami drapie i nie moge, nie moge choroba wypatrzyć Taplarow, dzie tu Taplary, czemu Taplary, jak to zaczarowane, że jest wioska, a ja jej nie widze!
To i mnie napiszcie, prosze jego: Bartoszewicz Kaźmierz!
On raz dwa pisze i pokazuje: kołeczka, kreseczki, litera za litero, a wszystko razem to ja? Jak to sie zrobiło? Które z tych kulaskow moimi walonkami, które oczami, uszami, dzie nogi, dzie czapka? Przekręcam kartke w te i nazad, do spodu i w bok i nic, nic nie widze! Aż ręce drżo, bo niewiadomo: zdusić to? porwać? zjeść?
Ale dziad tłómaczy jak czytać: pisze litery s, a, d, najpierw oddzielnie, potem razem i nakazuje mówić głośno. Mówie sad, sad, sad, ale, jej Bohu, nic nie widze. Teraz zamknij oczy, nakazuje, i przedstaw sobie jabłonki, gruszki, wiśni koło chaty. Widzisz? A teraz gadaj gło-