Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dynek, okna rzędami jedne nad drugimi, dołem auto jedzie, jak te co na Boże Ciało kure rozjechało w Surażu. Ale w Surażu domy tylko z jednym piętrem.
Podaje Ziutek kajet, mówi: Zeszyt. Kajet, poprawiam. Nie, zeszyt, upiera sie.
Zeszyt? U Grzegora było to kajet, ołowkiem zapisywał w tym, kiedy krowy bydłowali, świni lochali sie, prosili, Domin podśmiewali, że pewno dzieci robi tym ołówkiem, bo bez skutku.
Taki sobie graniasty patyczek, prosty jak strzała. Zaostrzony. Kolor zielony, literki na nim białe. Przyjemny w oglądaniu, przyjemny w trzymaniu.
Ładny, mówie, ładna rzecz, miastowa. Oni w chfabrykach ładnie robio, niejeden stolarz tak nie zrobi. To pisać tym bedziesz?
Aha!
Toż ty nie umiesz!
Pani mówiła, że za zime nauczy.
Za zime? Zdziwiło mnie, że tak prędko smurgiel bedzie uczony. Jakto za zime?
Mówiła, że za zime. I smurgiel po zeszycie niby pisze, wodzi po linijkach, ale tępo strono. Daje mnie zeszyt i ołowek: Napiszcie tatu.
Nie możno psuć kajeta.
To po desce.
Szkoda ołówka.
To patykiem, po ziemi.
Spodobało mnie sie, że bede pisał. Biere pa-