Przejdź do zawartości

Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niawy, lepki, słodki, w samym środku trochu gęstej marmuladki. Smoktawszy, patrzym co bedzie.
Wyciąga ona z torby koszule w paski i nogawki, tak, nogawki, też w paski. Sfeter. A potem jakieś pudełeczka i słoiczki, szczoteczki na trzoneczkach, pantofelki i gumiane boty z cholewkami. A z waliski wyjmuje papuge koszulow, majtkow, bluzkow, z sześć książki i kajety. A wszystko to rozkłada na ławie, stole, kuferku. W końcu odwija ze szmaty zygareczek, nie większy od kułaka, zygarek ten nakręca, wskazowki nastawia: naraz dzwoni on drobnym dzwonieniem!
O, dzwoni, chwalo Szymon, ale półgębkiem, bo cukierka w gębie obracajo, a Dunaj tołkujo nam, że to budzik: nastawiasz na jake chcesz pore i sam tobie dzwoni. Chcesz rano, zadzwoni rano, chcesz w nocy, zadzwoni w nocy.
To co, bedzie noco wstawać, pytam sie, choroba niedobrze, nafte bedzie wypalała. A Dunaicha rozczulajo sie nad nio jak nad sierotko: Pani pewno jeść już chce? Tak, tak, na pewno panienka zgłodniała, może Handzia przyszykujesz co prętkiego? Może jajeczni?
E, na co smażyć, jajka najlepsze syrowe, doradzajo tato, a cukierek oblizuje jak kot patelnie.
A dzie tam syrowe! Smaż, rozkazujo Dunaj, hojne, bo z cudzych jajkow ta jajecznia: Ja-