Strona:Edmund Jezierski - Ze świata czarów.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długa chwila upłynęła, gdy do sali straż wprowadziła obydwóch skazańców zakutych w kajdany i na skinienie pozostawiła ich samych z marszałkiem i architektem.
Wtajemniczywszy przez ten czas w plan swój marszałka i uzyskawszy zgodę jego, zwrócił się architekt do więźniów i rzekł:
— Trybunał osądził już zbrodnie wasze, i skazał was na karę śmierci. Wiecie już o tem, zarówno jak i o tem, że znikąd łaski spodziewać się nie możecie. Lecz ja wam dam jedną jeszcze drogę, przez którą nietylko że będziecie mogli winy swoje okupić, ale i wolność, a nawet i dobrobyt pewien uzyskać.
Zaiskrzyły się oczy więźniom, nadstawili uszu, by lepiej usłyszeć, co to za droga. Architekt zaś ciągnął dalej:
— Oto w mieście, w lochach spalonego przed laty domu, pojawił się bazyliszek. Należy go zgładzić. W tym celu jeden z was, przyodziany w zwierciadlaną zbroję, musi zejść do lochu, a z pewnością bestja martwą padnie… Wtedy ten odzyska wolność i w dodatku otrzyma 300 dukatów. Namyślajcie się nad tą propozycją i rychłą dawajcie mi odpowiedź.
Niedługim był namysł więźniów. Wkrótce jeden z nich odrzekł:
— Nie, panie, wolę już życie postradać na szubienicy, kiedy mi tak sądzono, niż narażać duszę mą na walkę ze złem.