Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz kto nas ocalił? — gorączkował się Wawrzon — komu zawdzięczamy życie? Czy to pokój gościnny czy więzienie?
Henryk obrzucił wzrokiem ściany pokoju i zokonkludował:
— No, na pokój gościnny to zbytnio nie wygląda. Skłonniejszy jestem przypuścić, że to więzienie...
— Tak... — zaczął Wawrzon, lecz urwał naraz...
Stała się rzecz nadzwyczajna, która zmusiła go do milczenia. Oto pokój rozjaśnił się naraz jakiemś dziwnie łagodnem światłem, które przedzierało się przez jedną ze ścian metalicznych. Przytem ściana owa stała się błyszczącą, przeświecającą wprost, jak arkusz bibułki.
— Co to jest? — zapytał po chwili Wawrzon pełnym zdumienia głosem — skąd to światło? Jakim sposobem przenika ono tu do nas przez tę ścianę stalową?...
Henryk nie z mniejszem zdumieniem patrzał na to. I jego zaciekawiało niezmiernie nadzwyczajne zjawisko, źródło którego nie było mu znane.
Lecz skłonny do badań i dociekań umysł jego wnet gorączkowo pracować zaczął, ażeby z widzianego konkretne wyciągnąć wnioski.
— Ale tak! — zawołał po chwili — tak, to nie jest nic innego, jak tylko promienie Roentgena, promienie doprowadzone do takiej siły i potęgi, że przenikają przez metale.
Owo tajemnicze światło trwało parę minut. Zgasło wnet, a po chwili otwarły się drzwi pokoju i wszedł mężczyzna o dziwnej bardzo postaci.
Wysoki, chudy, ubrany był w czarny strój, krojem przypominający ubrania sportowe. Lecz