Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym zdumienia wzrokiem, dodał jeszcze ostrzejszym tonem:
— No, marsz pod pokład!
Wawrzon porwał się z miejsca, chciał mu coś odpowiedzieć w pierwszym porywie gniewu, lecz zaraz potem zapanował nad ogarniającem go oburzeniem.
Cóż mu pomoże protest? Narazi go tylko na większe jeszcze obelgi, a może i użycie przemocy. Do tego nie chciał dopuścić za żadną cenę.
Pohamował więc gniew swój i odrzekł spokojnie, z godnością:
— Zaraz idę. Nie wiedziałem, że pokład nie jest przeznaczony dla wszystkich.
I zwracając się do Henryka, dodał:
— Daruj, mój drogi. Porozmawiamy z sobą później, gdy już okręt będzie na morzu.
I skierował się w stronę wejścia pod pokład, gdy Henryk, niemniej oburzony od niego zachowaniem służącego okrętowego, zatrzymał go, mówiąc:
— Zaczekaj, proszę cię — a zwracając się do służącego, dodał:
— Proszę iść i przynieść mi kwit na różnicę między opłatą trzeciej a drugiej klasy.
Wyniosły ton głosu jego podziałał w zdumiewający sposób na służącego. W jednej chwili znikła jego zuchwała mina, zgiął się w niskim ukłonie i, rzekłszy: „W tej chwili, proszę pana“ — znikł z pokładu.
Wybrylantowana pani w towarzystwie czarnej służącej z zaciekawieniem przyglądała się tej scenie, widząc zaś jej zakończenie, z gniewem coś mówić do niej zaczęła.