żebym jemu list zostawił, to że sami sobie wszystko reperują… Pilnują juchy, psie krwie… Kapowałem, żeby się tam dostać, jak Franek Bawół, ale ta elekstryka na murze, psy mają wielkie i złe… Próbowałem zalecać się do córki tego starego, co siedzi przy bramie, ale jakiem się tylko przystawił i zagadał, to mnie bestja tak po amerykańsku zboksowała w łeb, że się zaraz w rynsztoku znalazłem… Twarde pięści ma ta jucha amerykanka… A ładna bestja przytem, jak malowanie…
— A wy, towarzyszu? — spytał Gordin Abrama.
— Ja to chciałem jednego z tych amerykanów, najmłodszego namówić, ażeby wygadał, co oni tam robią… Jak szedł do miasta, to go zaczepiłem, namawiając, ażeby poszedł się zabawić, że go zaprowadzę w jedno fajne miejsce… On nic nie gadał, a gdy zacząłem go tak delikatnie rozpytywać, co oni tam robią, to mnie tak zdzielił kijem, że z tydzień prosto chodzić nie mogłem… Taki rozbójnik… A jeszcze się oglądał za policjantem więc wolałem uciec…
Zamyślił się towarzysz Gordin… Tak, z tymi pionkami nic nie poradzi… nie nadają się oni do innej roboty, jak tylko do obserwowania… tu trzeba będzie użyć innych, zręczniejszych, doświadczonych, którzy napewno coś potrafią poradzić…
I tu naraz przyszła mu myśl, na którą aż się uśmiechnął z zadowolenia.
— Nu, dobrze, — rzekł: idźcie i pilnujcie w dalszym ciągu, a codziennie donoście mi, co się tam dzieje…
Wyszli towarzysze Abram i Antoni, chowając do kieszeni zapłatę za swą robotę, a towarzysz Gordin przebrał się w zniszczone ubranie, włożył wielkie ciemne okulary, tak, że stał się podobnym do ulicznego handlarza, i wyszedł z domu…
Bocznemi ulicami dotarł do ulicy Dzikiej, skąd skręcił w bok i znalazłszy się na ulicy Ostrowskiej,
Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/75
Ta strona została przepisana.