Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od morza wiał świéży, roskoszny wietrzyk. Mahomet był z Ttalią.
Równo o piątéj poseł wsiadł na konia a na tarasach domów poselskich wznosiły się chorągwie na?nak pożegnania.
Wyznam, iż ów rwetes i zamięszanie które wszczęły się przy wyjeździe i wyłączne niemal zajęcie się moim mułem sprawiły, że tylko jak przez sen pamiętam tłum ludu zalegający ulice, piękne żydówki patrzące na nas z tarasów i arabskiego chłopca, którzy, podczas gdy przez bramę Soc-di-Barra wyjeżdzaliśmy z miasta, zawołał jakimś dziwnym głosem: —
— Italia!
Na Soc-di-Barra przyłączyli się do nas przedstawiciele wszystkich poselstw, aby nas odprowadzić, podług przyjętego zwyczaju, kilka mil za Tangier; i wszyscy razem podążyliśmy drogą wiodącą do Fez, tworząc pełen wrzawy i wesołości oddział, na czele którego powiewała zielona chorągiew Proroka.