Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dującego się w grobie wielkiego króla, owego pierściecienia, za pomocą którego panował wszechwładnie nad złymi i dobrymi geniuszami.


∗             ∗

Niema tu innego miejsca przechadzki nad wybrzeże ciągnące się od miasta do przylądka Malabat, wybrzeże niskie, piaszczyste, usiane muszlami i wodoroślami, które nań morze wyrzuca, i pokryte w wielu miejscach szérokiemi kałużami, trudnemi do przebycia w czasie przypływu. To są Pola elizejskie, to są Kassyna Tangieru. Porą przechadzki jest wieczór o zacodzie hsłońca. O téj godzinie jest tam zwykle do pięciu dziesięciu europejczyków, przechodzących się pojedyńczo, parami lub po kilku, zawsze jednak rozproszonych po calem wybrzeżu, tak iż z murów miasta każdego z nich poznać można odrazu. Towarzystwo na ogół bardzo różnorodne: tu naprzykład jakaś angielka na koniu, obok któréj kroczy przewodnik; nieco daléj dwu maurów z wsi pobliskiój; za maurami konsul hiszpański z żoną; po tém Święty; potém bona francuska z dwojgiem dzieci; potém cała gromada arabskich wieśniaczek, które, przeprawiając się przez kałużę, odsłaniają wprawdzie kolana ale starannie zakrywają twarze; jeszcze daléj, w mniejszych lub większych od siebie odstępach, to czarny cylinder, to biały kaptur, to kapelusik z piórami, to kok olbrzymi;