Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mulej Soliman kazał ścinać głowy wszystkim murzynom zaledwie wrzucili pieniądze do podziemia. I żaden człowiek nigdy żywcem nie wyszedł z tego pałacu, oprócz sułtana naszego miłościwego władzcy.
Opowiadał nam te okropności, nie okazując najmniejszego oburzenia; przeciwnie, niemal z uwielbieniem, jakgdyby to były rzeczy nadludzkie, fatalistyczne, o których człowiek nie powinien sądu wydawać, dla których nie może miéć innego uczucia, oprócz ślepego uszanowania.
— Był sobie niegdyś, bardzo już dawno, pewien król Mekinezu, ciągnął daléj po chwili ze swą niezakłóconą powagą, stojąc po środku naszego namiotu, z ręką opartą na szabli: król, który chciał połączyć Mekinez z Marokko drogą opasaną wysokimi murami; a to dlatego, by ludzie ociemniali mogli udawać się z jednego miasta do drugiego bez przewodnika. A król ten był okrutny i przebiegły i miał taki pierścień, iż za pomocą jego mógł wyzwać z piekła wszystkich szatanów i kazać im sobie służyć. To téż ich przyzwał i rozkazał im ową drogę zbudować. Były ich niezliczone tysiące, i każdy z nich dźwigał tak wielki kamień, że stu ludzi nie potrafiłoby ruszyć go z miejsca; tych zaś szatanów, którzy pracować nie chcieli, król kazał żywcem zamurować w murach drogi, a kości ich dotychczas jeszcze widziéć można (rzeczywiście w starych murach, w pobliżu Mekinez, natrafiają często na kości ludzkie, lecz to są kości niewolników chrześciańskich, które odnajdują również w murach Sale i Rabattu). Już mury opasujące drogę ciągnęły się na