Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żenią? I cóż na ostatku zostawia mi w duszy widok tego miasta, widok tych ludzi, widok tego życia? Skoro tylko pomijając miłe wrażenia zdziwienia i zadowolonéj ciekawości, chcę głębiéj sięgnąć do duszy, natrafiam odrazu na jakiś dziwny zamęt najsprzeczniejszych uczuć. Jednem z takich uczuć jest litość, którą budzi we mnie upadek, spodlenie, powolne konanie tego narodu, który pozostawił ślad tak błyszczący, tak jasny wdziejach sztuki i nauk, a dziś pamięć utracił o swojéj chwale minionéj. Drugiem uczuciem jest uwielbienie dla wszystkiego co ów naród z siły i piękna przechował dotychczas; dla jego męskiéj powagi i wdzięku; dla jego ubrania, dla jego obrzędów i obyczajów; dla tych śladów starodawnéj prostoty, które pozostały w jego smutnem, cichtm życiu. Doznaję uczucia smutku na widok wielkiego barbarzyństwa, które trawi naród będący tak blisko od ludów cywilizowanych, i na myśl o tém jak cywilizacya tych ludów musi posiadać mało siły wylewania się na zewnątrz i pochłaniania obcych żywiołów, skoro w ciągu tylu wieków, rosnąc ciągle w potęgę, nie zdołała przełamać zapory afrykańskiego barbarzyństwa, nie zdołała posunąć się z téj strony na dwieście mil wgłąb kraju. Czuje oburzenie najwyższe gdy sobie przypomnę, iż państwa europejskie, nad wzniosłe i wielkie korzyści, któreby mogły wyniknąć z ucywilizowania téj części Afryki, przenoszą swoje drobne, prywatne interesa handlowe i przez to, w oczach tego narodu, który widzi ich nędzne zawiści, tracą powagę, wzbudzają w nim pogardę dla owéj cy-