Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na myśl, że to się dzieje jedynie dla sprawienia rozrywki sułtanowi, śmiać mi się chciało.
Lecz po chwili myśl inna, myśl o tém, ile patryarchalnéj, poetycznéj prostoty, było w tym afrykańskim monarsze, w tym najwyższym kapłanie i sędzim, w tym młodym, szczerym, ujmującym, wszechwładnymi księciu, który siedząc przez trzy godziny pod cieniem namiotu, każę trzy razy na tydzień przeciągać przed sobą po jednemu swoim żołniérzom i słucha skarg i próśb swych nieszczęśliwych poddanych, przejęła mię głębokiém uszanowaniem dla niego. A ponieważ widziałem go po raz ostatni, więc odchodząc pod wpływem szczeréj, gorącéj sympatyi, wyszeptałem: „Żegnaj mi piękny i szlachetny książę!“ a gdy już jego wdzięczna, biała postać znikła na zawsze z przed moich oczu, żal mnie jakiś ogarnął i uczułem, iż jego obraz na całe życie wyrył się w mojéj pamięci.