Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za pozwoleniem. Wytłumacz mi najprzód co rozumiecie pod słowem uczciwość.
— Uczciwość w handlu europejczyków; lecz wy daleko częściéj oszukujecie nas maurów.
— Może to być; ale w każdym razie takie wypadki są rzadkie, odpowiedziałem aby coś powiedziéć.
— Jak to rzadkie? zawołał wpadając w zapał. Wypadki zdarzające się codzień! (Żałuję mocno, iż nie mogę przytoczyć tu dosłownie jego mowy, urywanéj, niespokojnéj, pełnéj zwrotów dziecinnych), Dowodów! dowodów! Jestem w Marsylii; ja jestem w Marsylii. Kupuję bawełnę. Wybieram nitkę téj grubości. Mówię: ten numer, ta pieczęć, taka ilość, przyślijcie. Płacę, wyjeżdżam, przybywam do Marokko; otrzymuję bawełnę, otwieram, patrzę, ten sam numer, ta sama pieczęć... nitka trzy razy cieńsza! nic nie warta! tysiące franków straconych! Biegnę do konsulatu i nic. Drugi dowód. Kupiec z Fez obstalowuje w Europie sukno niebieskie: tyle kawałków, taka szerokość, taka długość; zgodzono, zapłacono. Odbiera sukno, otwiera, mierzy: piérwsze kawałki dobre; pod spodem, krótsze; ostatnie: brakuje pół metra! Niezdatne już są na płaszcze, kupiec zrujnowany. Jeszcze dowód, jeszcze dowód! Kupiec z Marokko obstalowuje w Europie tysiąc metrów złotego galonu dla oficerów i posyła pieniądze. Przychodzi galon pokrajany, pozszywany, noszony... szych! miedź! Ile mam jeszcze dowodów, ile dowodów, ile dowodów!