Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




∗             ∗

Ponieważ dzień odjazdu się zbliża, kupcy coraz liczniéj nachodzą pałac, a my coraz więcéj od nich kupujemy. Pokoje, dziedziniec i krużganek stały się podobne do wielkiego bazaru. Wszędzie długie szeregi błyszczących waz i dzbanów, haftowanych pantofli, tac, poduszek, kobierców, haików. Wszystka co tylko najbardziéj złocistego, świecącego, wzorzystego i drogiego posiada Fez, przesunęło się w ciągu tych dni przed naszemi oczami. A trzeba widziéć, jak kupcy tutejsi sprzedają swój towar! ani słowa nie rzekną, ani się uśmiéchną, ani nawet skiną głową na znak zgody lub przeczenia, i czy to sprzedadzą, czy nie sprzedadzą towaru, odchodzą zawsze z tą samą kamienną, nieruchomą twarzą. Najdziwniéj wygląda teraz pokój malarzy, zmieniony w wielki sklep tandeciarza, pełny siodeł, strzemion, strzelb, kaftanów, podartych pasów, glinianych naczyń, bransolet, kolczyków i naszyjników wschodnich, starych szarf kobié-