Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ki sposób krzywdy dochodzić, mówi, iż obiecał popierać jéj żądanie, i prosi go, aby pozwolił, dla zakończenia przykréj téj sprawy, wyrwać sobie dwa zęby, już mniejsza z tém jakie, którekolwiek, chociaż, podług słuszności, powinnyby to być dwa zęby przednie. Anglik oświadcza stanowczo, iż nie pozwoli sobie wyrwać, ani przednich, ani pobocznych, ani trzonowych zębów; i kaid jest zmuszony odprawić ostatecznie starą, rozkazując straży, aby noga jéj nie postała już w kasbie. Dobrze więc, rzekła baba; ponieważ, jak widzę, nie ma tu uczciwych muzułmanów, ponieważ odmawiają uczynienia zadość muzułmance, matce szeryfów, która domaga się sprawiedliwości, ponieważ pies niewierny więcej tu znaczy niż ja, więc pójdę, do sułtana, i zobaczymy czy i władca wiernych wyprze się również prawa Proroka. Nie zwlekając długo, puszcza się w drogę, sama jedna, z amuletem na piersiach, z kijem w ręku, z torbą przez ramię i pieszo przebywa ową trzystumilową przestrzeń, która dzieli Mogador od marokańskiéj stolicy. Przybywa do Fez, prosi o posłuchanie u sułtana, staje przed nim, przedstawia mu swoją sprawę i żąda, aby na mocy tego co jest napisane w Koranie, prawo odwetu było zastosowane do nazarejczyka. Sułtan doradza jéj darowanie krzywdy, baba obstaje przy swojem. Tłumacza jéj wielkie trudności, które stają na przeszkodzie spełnieniu jéj prośby; mówią, iż konsul angielski nie da na to swego przyzwolenia, iż rząd zostanie wplątany w nader przykrą sprawę, iż nie można dla tak błahego powodu narażać na niebezpieczeństwo spokoju państwa i