Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moadych Fez miał trzydzieści przedmieść, ośmset meczetów, dziewięćdziesiąt tysięcy domów, dziesięć tysięcy sklepów, ośmdziesiąt sześć bram, obszerne szpitale, wspaniałe łaźnie, wielki księgozbiór, posiadający mnóstwo greckich i łacińskich rękopisów nieoszacowanéj wartości, szkoły filozofii, fizyki, astronomii, języków, do których śpieszyli uczeni z całéj Europy i z Lewantu; zwano je Atenami Afryki; w niém cały rok bez przerwy odbywał się wielki jarmark, na który słano towary i prodakta trzech części świata: handel europejski miał w niém swoje bazary i swoje gospody: a ludność jego składająca się z maurów, arabów, berberów, żydów, murzynów, turków, chrześcian i renegatów dochodziła do pięciuset tysięcy. A dziś jakże wielka w niém zmiana! Znikły wszystkie niemal ogrody, meczety po największéj części rozsypały się w gruzy, z wielkiego księgozbioru zaledwie parę zbutwiałych tomów zostało, gmachy się walą, szkół ani śladu, handel w opłakanym stanie a ludność nie wynosi i piątéj części ludności dawniejszéj. Fez jest już tylko jakimś olbrzymim szkieletem stolicy na niezmierzonym cmentarzu marokańskiego państwa.
Po owéj pierwszéj przechadzce po mieście największą ciekawość budziły w nas dwa słynne meczety El-Karuin i Mulej-Edris; ale ponieważ chrześcianom nie wolno progu ich przestąpić, musieliśmy więc zadowolić się tém, cośmy dostrzegali z ulicy: bramy ozdobione mozaiką, dziedzińce w łuki, nizkie, niezmiernie długie nawy, przedzielone lasem kolumn i zalane