Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał na marzeniach, snując w głębi serca fantazje na temat słodkiego oddania się. Kochał ją głęboko i wyłącznie. Była mu boskim, woniejącym kwiatem.
Ujął znowu jej dłoń i zauważył z przykrością, którą łagodziło potrosze poczucie, iż jest śmieszną, zauważył jej usiłowanie wyzwolenia ręki z uścisku. W tej chwili weszła do salonu pani Cathcart.
Była to kobieta wysoka i piękna jeszcze, chociaż wiek nadał jej pewną sztywność. Niemiłosierne oddziaływanie lat, zmusiło ją do używania środków sztucznych, by uzupełnić swe wdzięki. Miała usta wąskie, prostolinijne i surowe, a podbródek zbyt śpiczasty, by go można było nazwać pięknym. Przeszedłszy z szumem salon podała, uśmiechnięta młodzieńcowi dłoń w rękawiczce.
— Wcześnie przyszedłeś pan, Gilbercie.
— Tak... — odparł z zakłopotaniem.
Miał teraz sposobność, której szukał, ale coś nieokreślonego nie dozwoliło mu skorzystać.