Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodzieniec obok szofera nie zwracał uwagi na strugi deszczu. Obserwował tylko nerwowe jego ręce, które musiały kręcić kierownicą nieustannie w obie strony, gdyż wóz zataczał zakręty w drogi poboczne, by uniknąć zatłoczonego gościńca głównego.
Nagle tuż przed autem zamigotał pas światła, a Standertona ogłuszył huk, straszliwszy jeszcze od poprzednich piorunów.
Szofer rzucił się instynktownie wstecz, pobladłszy ze strachu, drżące ręce puściły kierownicę, a stopa spadła z pedału. Wóz byłby mógł stanąć, gdyby nie to, że znajdował się tuż nad brzegiem silnego spadu.
— Boże wielki! — jęknął. — To straszne! Nie dam już rady, sir.
Natychmiast chwyciły dłonie Standertona kierownicę, a elegancko obuta stopa spoczęła na pedale hamulca.
— Idź pan stąd! — wykrzyknął gniewnie. — Prędko, zamieńmy miejsca!
Szofer usłuchał i drżący, z oczyma zasłonionemi dłońmi zajął miejsce swego pana, podczas