Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeśli specjalnie dla tego celu nie postawiono na głowie wszystkich praw optyki, nie możemy być dostrzeżeni! — powiedział lekko cudzoziemskim akcentem.
— Uspokaja mnie to! — odparł pierwszy. Podczas tego syczący płomień toczył stalowe drzwi, gwizdał zcicha i nucił jakąś melodyjkę.
Starannie wytopił zamek, nie wątpiąc zgoła w powodzenie, gdyż kasa była starego typu.
Przez pół godziny nie zamienili ze sobą słowa. Człowiek z kolbą kontynuował swą robotę, drugi zaś przyglądał się z niemem zainteresowaniem, gotów odegrać rolę swoją, gdy tylko nadejdzie czas właściwy.
Po upływie pół godziny otarł starszy z nich wierzchem dłoni spotniałe czoło, gdyż płomień odbity od drzwi stalowych dawał się tęgo we znaki.
— Czemużto, zamykając bramę, zrobiłeś tyle hałasu? — spytał. — Zazwyczaj jesteś bardziej ostrożny, Calli.
Calli spojrzał nań z pewnem zdziwieniem.
— Wcale nie narobiłem hałasu, drogi Jerzy! — powiedział. — Stojąc u wnijścia, nie był-