Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sylaby, ani też nie myślał o udzieleniu mi pomocy, wszyscy bowiem stali jak paczka idyotów, szczerząc zęby w komiczny sposób, a podparłszy się rękami pod boki patrzyli z podełba na mnie i mój balon. Odwróciłem się od nich z pogardą a spoglądając w górę ku ziemi, tak niedawno, a może na zawsze opuszczonej, ujrzałem ją w formie olbrzymiej tarczy miedzianej, mającej około dwa stopnie w średnicy, tkwiącej nieruchomo na firmamencie i opatrzonej na jednym z brzegów sierpem, złocisto świecącym. Nie można było widzieć śladów mórz lub lądów, a całość była zachmurzona zmiennemi plamami, jakoteż opasana strefą podrównikową.
Tak więc Wasze Ekscelencye, po szeregu wielkich trosk, niebywałych niebezpieczeństw i niezrównanych uniknień katastrofy, przybyłem nareszcie dziewiętnastego dnia po opuszczeniu Rotterdamu bezpiecznie do celu podróży, niewątpliwie najbardziej osobliwej, najdonioślejszej, jaką kiedykolwiek dokonano, przedsięwzięto, lub pomyślano na ziemi. Ale przygody moje muszą być jeszcze opowiedziane.
Wasze Ekscelencye mogą pojąć, że po pięcioletnim pobycie na planecie nie tylko mocno zajmującej samej w sobie, ale i przez swój związek z ziemią, posiadam wiadomości do prywatnego użytku Państwowego Kollegium Astronomów o wiele ważniejsze od szczegółów, jakkolwiek cudownych właśnie co ukończonej podróży. Jestto niezawodny fakt.