Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciągu czasu nie było w całym Rotterdamie ani jednego miecha, któryby potrzebował jednego ściega, albo jednego uderzenia młotkiem. Ten stan rzeczy był nie do zniesienia. W krótkim czasie zubożałem zupełnie, a mając do utrzymania żonę i dzieci, nie mogłem wkrótce udźwignąć walących się na mnie ciężarów, wskutek czego całe godziny spędzałem na rozmyślaniach, w jaki sposób odebrać sobie najłatwiej życie. Tymczasem wierzyciele zostawili mi niewiele czasu na kontemplacye. Dom mój był dosłownie otoczony od rana do wieczora. Szczególniej trzech jegomościów dręczyło mnie w sposób nieznośny, kręcąc się ustawicznie pod memi drzwiami i grożąc mi prawem. Tym trzem poprzysiągłem najstraszniejszą zemstę, gdybym kiedykolwiek mógł ich dostać w swoje łapy; i zdaje mi się, że nic oprócz przyjemności tej nadziei nie wstrzymywało mnie od natychmiastowego zrealizowania moich planów samobójstwa, że za rzecz najlepszą uważałem ukrycie i stłumienie gniewu, oraz karmienie ich obietnicami i słodkiemi słówkami, aż dopóki fortuna nie nastręczyłaby sposobności do zemsty.
Pewnego dnia, zdążywszy wymknąć się im i czując się więcej niż zwykle przygnębiony, włóczyłem się długi czas po najobskurniejszych ulicach bez żadnego celu, aż w końcu potknąłem się o róg kramiku z książkami. Widząc w pobliżu krzesło dla użytku kupujących, rzuciłem się w nie