Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to uczynił o mało nie spadł z przerażenia. Teraz właśnie powstały te straszne krzyki, które pobudziły mieszkańców Rue Morgue. Madame L’Espanaye i jej córka, ubrane w stroje nocne, były wyraźnie zajęte układaniem jakichś papierów we wspomnianej już skrzynce żelaznej, wytoczonej na środek pokoju. Była ona otwarta a zawartość leżała na podłodze. Ofiary musiały siedzieć plecami do okna; wnioskując z czasu, który upłynął od wdarcia się bestyi do krzyków jest rzeczą prawdopodobną, że nie spostrzeżono jej odrazu. Zatrzaśnięcie okiennicy mogło być przypisane wiatrowi.
»Gdy marynarz zajrzał do środka olbrzymi zwierz chwycił Madame L’Espanaye za włosy (rozpuszczone, gdyż je właśnie czesała) i wymachiwał około jej twarzy, brzytwą naśladując ruchy golarza. Córka leżała rozciągnięta bez ruchu, zemdlała bowiem. Krzyki i wołania matki (podczas których wyrwano jej włosy z głowy) miały ten efekt, że zamieniły pokojowe zapewne zamiary Orang-Utanga na wściekłość. Jednym rzutem muskularnego ramienia oddzielił niemal głowę od ciała. Widok krwi podniecił gniew do siły szału. Zgrzytając zębami i miotając oczami pioruny, cisnął się na ciało dziewczyny, i zatopił swe straszne szpony w jej gardziel, trzymając ją póki nie skonała. Błędne i dzikie spojrzenia zwierza padły w tej chwili na okno, przez które widać było przerażoną twarz marynarza. Furya bestyi, pamiętającej niewątpliwie