Nieba strop stał posępny i szary,
Zwiędłych liści opadał plon suchy
Liści zwiędłych i martwych, plon suchy.
Noc płynęła przez senne obszary
A październik to był, smętny, głuehy,
Mgła spowita mroczne Ober jezioro,
We mgle stał puszczy Weir, ostęp głuchy
Groza szła przez oparne jezioro
I przez Weir las nawiedzany przez duchy.
Tam aleją cyprysów wspaniałą,
Duch mój błądził ze swą Psyche w noc czarną
Wśród cyprysów, ze swą Psyche w noc czarną
Serce mole, jak wulkan gorzało
I jak lawą tryskało pożarną
Jak ów wulkan zwany Jenik gorzało
Co nad strefą wzniesiony polarną Siejo ogniem i siarką stopniałą
Gdzieś nad strefą płonący polarną.
Mowy nasze były skromne i ciche
Lecz już niemoc nas zdjęła zdradziecka
I odbiegła nas pamięć zdradziecka,
Nie wiedzieliśmy ja, ani Psyche,