że ja się już nauczyłam kochać... lubić go serdecznie.
— To musisz się oduczyć, Pollyanno, bo ja nigdy nie wyrażę swojej zgody na twoje małżeństwo z Jimmy Beanem.
— Ale dlaczego, ciociu?
— Przede wszystkim dlatego, że my właściwie o nim nic nie wiemy.
— Jakto, ciociu Polly, przecież znam go od dziecka!
— Tak, a czymże on był? Podrzutkiem, który uciekł z sierocińca! Nie wiemy natomiast nic o jego krewnych i o jego rodzicach.
— Ale przecież ja nie wychodzę za mąż za jego krewnych!
Ze zniecierpliwioną miną ciotka Polly opadła z powrotem na poduszki.
— Pollyanno, widzę, że chcesz się stać przyczyną mojej choroby. Mam znowu bicie serca. Jestem pewna, że dzisiaj już przez całą noc okna nie zmrużę. Czy nie mogłabyś tej sprawy pozostawić do jutra rana?
Pollyanna podniosła się z kolan z twarzyczką smutną, lecz spokojną.
— Ależ tak, oczywicie, ciociu Polly! Jestem pewna, że do jutra wszystko się zmieni, nawet twoje zapatrywania na tę sprawę. Jestem pewna, że jutro będziesz mówić inaczej, — wyszeptała drżącym głosem, gasząc światło i wychodząc z pokoju.
Lecz zapatrywania ciotki Polly nie zmieniły się nazajutrz rano. Przeciwnie, jeszcze goręcej oponowała przeciwko małżeństwu Pollyanny. Na próżno Pollyanna tłumaczyła i błagała. Na próżno prze-
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/294
Wygląd
Ta strona została skorygowana.