rze. Ponieważ z towarzystwem tym zerwać nie chciała, musiałyśmy się rozstać. Nie widziałam jej prawie przez dwa lata, aż pewnego dnia napisała do mnie, więc poszłam. Było to właśnie miesiąc temu. Mieszkała w jednym z domów wychowawczych. Ślicznie tam było. Miękkie dywany, piękne obrazy, rośliny, kwiaty i książki, pianino, prześliczny pokój i wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Bogate damy przyjeżdżały własnymi samochodami i powozami, zabierały ją na przejażdżki, na koncerty i zebrania. Uczyła się stenografii, a damy te miały jej pomóc w objęciu posady, gdy tylko już będzie miała potrzebne kwalifikacje. Mówiła, że wszyscy są dla niej bardzo dobrzy i że pragną jej pomóc na wszelkie możliwe sposoby. Ale przy okazji powiedziała mi coś jeszcze.
— „Sadie“, mówiła, „gdyby one zadały sobie choć połowę tego trudu wówczas, gdy byłam jeszcze uczciwą, przyzwoitą i ciężko pracującą dziewczyną, nie potrzebowałabym teraz być tutaj i przyjmować ich pomocy“. Tego chyba nigdy nie zapomnę. To było wszystko. To nie znaczy że pogardzam pracą tych pań-wybawicielek, przeciwnie, pochwalam ją bardzo. Tylko myślę, że byłoby o wiele więcej z tej pracy, gdyby chciały obdarzać ludzi swym zainteresowaniem wcześniej.
— Zdaje się jednak, że istnieją domy pracy dla dziewcząt, świetlice i tym podobne instytucje, — szepnęła pani Carew głosem jakimś dziwnym i nie swoim.
— Owszem są. A czy je pani kiedyś widziała z bliska?
— Nie, lecz daję na nie pieniądze. — Tym razem
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/149
Wygląd
Ta strona została skorygowana.