Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

-Parku. Rozradowane twarze młodzieży szkolnej, jadącej na ferje świąteczne do domu, dziwnie harmonizowały z mojem pogodnem usposobieniem i z wiosennym nastrojem. Żadne z tych dzieci nie czuło się zapewne tak szczęśliwe, jak ja, obarczony wprawdzie niezwykłym ciężarem na wozie, lecz z radosną ulgą na sercu. Na Mount Street okazało się, że skrzynia doskonale zmieści się we windzie, co mnie nad wyraz ucieszyło, nie musiałem bowiem zwracać moim transportem niczyjej uwagi. Portjer, pełniący służbę przy windzie, pomógł mi wnieść skrzynię do mojego pokoju. Wydawała mi się teraz lekka jak piórko. Poczułem w swoich muskułach siły Samsona i szalona radość opanowała mnie, gdy znalazłem się wreszcie z moją arką Noego w pokoju. Z rozkoszą raczyłem się syfonem wody sodowej, gdy wtem...
— Bunny!
Ależ to głos Ralfa! To on przemówił — lecz daremnie rozglądałem się po pokoju, nigdzie go nie było. Zaczynałem przypuszczać, że to duch jego odezwał się z zaświatów, lecz trudno mi było w to uwierzyć, aby duch przemawiał głosem tak swawolnym, ani trochę grobowym, pełnym jakiegoś urwiszowskiego zadowolenia. Przypadkiem wzrok mój zabłądził w ten kąt, gdzie stała skrzynia — i nagle odkryłem w jej głębi twarz Ralfa, otoczonego aureolą srebnego talerza, na którym spoczywała jego głowa.
To był Ralf we własnej osobie, Ralf żywy i zdrowy, śmiejący się tak serdecznie i radośnie, że omal nie popękały mu struny głosowe. Na twarzy jego nie byłe ani tragedji, ani zmieszania, jak lalka wystawił głowę z pudełka przez otwór w drugim wierzchu, który na poczekaniu sam wykroił. Gdy zastałem go wówczas pozornie zajętego pakowaniem przed mniemaną ucieczką na święta, widocznie mozolił się nad przygotowaniem tej całej awantury,