Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tryczności, że spuszczałem się po nim szczęśliwie, że w końcu druty jego paliły mi dłonie tak, iż z zakrwawionemi rękami znalazłem się obok Raffles’a na klombie w ogrodzie. Nie mieliśmy czasu do namysłu; słychać było wzmagający się hałas wewnątrz domu i przyśpieszone bieganie po schodach; pędziłem za moim przyjacielem, nie mając odwagi spojrzeć po za siebie.
Wyszliśmy furtką z przeciwnej strony od tej, którąśmy wchodzili. Raffles zawrócił na prawo a lubo nie byłbym obrał tej drogi, szedłem, nie oponując ani jednem słowem za moim towarzyszem, rad z tego, że on nareszcie objął przewodnictwo. Minęliśmy stajnię oświetloną jak na iluminacyę; słychać było rżenie koni na podwórzu i otwierano bramę, gdyśmy kryli się pod parkanem warzywnego ogrodu. Po chwili rozległ się na drodze tętent galopujących wierzchowców.
— Wysyłają po policyę — zauważył Raffles — heca w stajni zaczyna się dopiero. Widzisz tę bieganinę ze światłem? Za parę minut rozpocznie się naganka i myśliwi raz ostatni zapolują przed jesienią.
— Nie będziemy im przecież służyli za trofea, Raffles’ie?
— Nie byłoby to dla nas pożądanem; ale w takim razie musielibyśmy pozostać tu na miejscu czas dłuższy.
— Tego uczynić nie możemy.
— Gdyby mieli rozum, wysłaliby posłańców na wszystkie sąsiednie stacye kolejowe w obrębie mil dziesięciu, pilnując jednocześnie dróg do nich prowadzących. Przychodzi mi tylko na myśl jedno ukrycie, którego może nie będą się domyślali.
— Gdzie chcesz szukać tego ukrycia?