Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uprzedził ciosu łotra — dowodził młody chłopiec, podnosząc z ziemi morderczą broń, w którą Raffles zaopatrzył mnie na własną zgubę.
Słnchaj, panie Medlicott — rzekłem przysiadając na piętach — on żyje i niewiadomo jak długo pozostawać będzie w stanie odurzenia. Barczysty, muskularny z niego hultaj a pan w razie ponowienia walki nie mógłbyś skutecznej udzielić mi pomocy. Stójkowy musi być gdzieś niedaleko, czy nie zdołałbyś iść go tu sprowadzić?
— Czuję się trochę silniejszym — odparł chłopiec — ożywiły mnie doznane wrażenia. Zwróć mi rewolwer; zostanę tu na straży i dołożę starań, aby łotr nie ruszył się z miejsca.
Potrząsnąłem niecierpliwie głową.
— Nigdy bym się na to nie zgodził — oświadczyłem — Skoro pan odmawiasz, nie mogę nic innego zrobić jak tylko trzymać za ręce nicponia do rana, jeśli nie zechce ich wyrwać, a byłby waryatem, gdyby tego czynić nie próbował, walka wznowiona bowiem stanowi dla niego jedyną szansę ocalenia.
Medlicott odwrócił się i wzrokiem mierzył przestrzeń dzielącą go od drzwi w sieni; wiedziałem na co zdecydował się ostatecznie.
— Pójdę, nie rachując się z siłami — rzekł — pragnę oszczędzić przestrachu matce mojej. Należy się panu zadość uczynienie nietylko za jego odważne narażanie własnego bezpieczeństwa dla naszego dobra, ale jeszcz za ubliżające podejrzenia, jakie względem niego żywiłem w pierwszej chwili. To skłania mnie głównie do spełnienia jego żądania.
Poczciwy chłopiec odszedł, a ja podążyłem za nim, by się przekonać, że istotnie dotrzymuje słowa. Gdy