Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powinieneś był biedz za nim dalej, nie troszcząc się o mnie — rzekłem powstając z ziemi.
— Skoro takie położenie rzeczy — zawołał Nab z rozjaśnioną twarzą — dajmy pokój bezowocnej gonitwie; chodźcie do mnie rozgrzać się po chłodnym poranku.
Można sobie łatwo wyobrazić, jak chętnie zgodziliśmy się na tę propozycję. Wyznać muszę, że będąc w szkole, nie lubiłem Naba; miał złośliwy język, a zawsze na podorędziu zapas nieparlamentarnych epitetów. Teraz jednak przekonałem się, że posiadał również doskonałą piołonówkę, wyborne cygara i dobór anegdot odznaczających się sarkastycznym dowcipem. Ubawionych i rozśmieszonych, zatrzymał nas w swoim gabinecie do chwili, w której dzwon w kaplicy przypomniał mu obowiązki przewodnika młodzieży.
Co do Raffles’a zdawał się większy żal w duszy odczuwać za bajeczkę skomponowaną, dla wyprowadzenia w pole jednego z dawnych profesorów szkoły, niżeli z powodu cięższej daleko zniewagi, wyrządzonej społeczeństwu i dawnemu koledze. To nie przyczyniało mu wyrzutów sumienia wcale, tem więcej, iż nazajutrz wszyscy uwierzyli historyjce o ściganym przez nas złodzieju; miała ona ten niespodziewany rezultat, że doprowadziła bezzwłocznie do przyjaznego porozumienia, entente cordiale między Raffles’em a jego przeciwnikiem.
Nasmyth dziękował nam za czynione wysiłki w celu uchronienia jego banku od napaści złodziejskich; mimo to rad byłem, gdy następnego rana znalazłem się w wagonie kolejowym a łatwowierny Nipper, żegnał nas od ręki, kiedy pociąg ruszał z miejsca.