Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka mysz; niejeden z widzów był przekonany, że to właśnie jest demon Lippolda.
W czasie tego opowiadania złotnika starzec siedział, oparłszy o stół ramiona i ukrył twarz w dłoniach, przyczem jęczał i wzdychał, jak człowiek, który doznaje niewymownych cierpień.
Tajny sekretarz prywatny zdawał się przeciwnie mało zwracać uwagi na to opowiadanie. Twarz jego była uśmiechnięta, a umysł zajęty wcale inną sprawą. Gdy Leonard skończył mówić, sekretarz zwrócił się do niego i słodkawym głosem powiedział:
— Mój czcigodny i szanowny profesorze, czy to istotnie była panna Albertyna Voswinkel, co spoglądała na nas swemi pięknemi oczami ze szczytu wieży?
— Jakto? — odparł złotnik. — I cóż pan ma za sprawę z czarującą panną Albertyną?
— Ach, — zawołał nieśmiało Tussman — ależ to jest właśnie ta miła osoba, którą postanowiłem kochać i poślubić.
— Panie, — zawołał złotnik, zaczerwieniony, łyskając płomieniami w oczach — panie, sądzę, że jesteś opętany przez dyabła lub całkowicie pozbawiony zmysłów: