Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swe kołysanie, przyśpieszył kroku tak, że zdawało się biegł kłusem, i gdy właśnie z ulicy Królewskiej wchodził na Szpandawską, usłyszał w pobliżu szczególny hałas, który go zatrzymał na miejscu. Pod wieżą starego ratusza, przy blasku latarni ujrzał długą postać, całą w ciemny płaszcz zasnutą. Nieznajomy walił do drzwi Warnatza, handlującego żelazem, cofał się, wzdychał i podnosił wzrok ku zrujnowanym oknom wieżycy.
— Drogi panie — rzekł sekretarz tajny do tego człowieka — pan się myli. Ani jedna dusza ludzka nie mieszka na szczycie tej wieży i mógłbym nawet powiedzieć, żadna istota żywa, z wyjątkiem szczurów i myszy oraz pary sów. Jeżeli pan ma jaki interes do p. Warnatza, to musi pan powrócić jutro rano.
— Czcigodny panie Tussman...
— Sekretarz prywatny kancelaryi państwowej od wielu lat — pośpieszył dodać Tussman, choć bardzo zdziwiony, że obcy zna jego nazwisko. Ten nie zwracał zupełnie uwagi na te słowa i mówił dalej:
— Czcigodny panie Tussman, myli się pan co do powodów mojej obecności w tem miejscu, nie mam żadnego intere-