Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

netkę, i utonąć wzrokiem w tę postać cudowną. Niewiadomo, jak długo trwał w tem upojeniu; przerwał mu je dopiero Zygmunt, jego kolega, oznajmiając, że już czas iść na wykłady.
Wróciwszy do siebie, zastał w oknie Olympii zapuszczoną firankę. Tak samo było dnia następnego i jeszcze następnego. Na trzeci dzień ujrzał całe okno staranniej jeszcze zasunięte gęstą storą.
Zrozpaczony, rozgorączkowany, wybiegł na miasto. Obraz czarownej Olympii unosił się przed nim w powietrzu, wypływał z każdego obłoku, zdając się spoglądać na niego promienistemi oczyma z błękitnej wód przezroczy. Myśl o narzeczonej całkiem wywietrzała mu była z głowy, marzył już tylko o Olympii.
— O ty cudowna gwiazdo miłości! — wołał odchodząc od siebie, — czyliż na to tylko zabłysłaś na niebie, żeby zniknąć bezpowrotnie? Czyliż mnie zostawisz samego, na pastwę ciemnościom i rozpaczy?
Wracając do siebie, spostrzegł wielki jakiś ruch w domu Spallanzaniego. Drzwi wszędzie poroztwierane były naprzestrzał, wnoszono rozmaite sprzęty. Okna na pierwszem piętrze były powyjmowane,