Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 01.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sząc prawą rękę nad trupem, zawołał przytłumionym głosem: Czy gwiazdy cię zmusiły, żeś zabił szczęście syna, którego kochałeś? Rozłożywszy ręce, i cofnąwszy się nieco, wzniósł oczy do góry i szeptał rozrzewniony: — Biedny, obłąkany starcze, kuglarska zabawka ze swemi dziecinnemi złudzeniami już cię więcej nie mami. Widzisz teraz jasno, że nędzna posiadłość ziemska nie ma nic wspólnego ze światem poza gwiazdami. Jakaż wola, jakaż siła rozciąga się poza grób?
Znów milczał baron kilka chwil, potem żywo zawołał: — Nie, nie, twój upiór nie powinien mnie pozbawić cząstki ziemskiego szczęścia, które, według swego mniemania, zniszczyłeś.
Rzekłszy to, wyrwał z kieszeni papier złożony, i wziąwszy go w dwa palce, uniósł nad jedną ze świec, które trupa otaczały. Papier trzymany nad świecą buchnął wysoko płomieniem, który odbił się i zadrgał na twarzy nieboszczyka, tak, iż zdawało się, że poruszyły się jego usta, i szeptały jakieś niedosłyszane wyrazy. Groza i przestrach padły na służbę opodal stojącą. Baron tymczasem spokojnie dokonywał swego dzieła, a gdy mu kawałek