Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okrutniejszą trwogę, jaka ciąży nad człowiekiem — trwogę śmierci zapowiedzią wiecznego życia i szczęśliwości w niebie. A ci, co weń uwierzyli głęboko, zbrzydzili sobie płaskość dóbr żywota i zwierzęcy egoizm, tkwiący w przywiązaniu do złud ziemi, przełożywszy doskonalenie ducha, dla przyjęcia udziału w nieśmiertelności niebieskiej swego Boga — Zbawiciela! Jest on łaskaw i na grześników, bo skruszonych szczerze darzy nadzieją i przebaczeniem, wylawszy krew swoją za nich...
Apaecides słuchał, jak oczarowany. Rozwarły się przed jego oczyma nowe widoki. Łzy ciche rosiły jego twarz, gdy Nazarejczyk opowiadał mu o mękach Pana na Golgocie. Potem przed zachwyconym rozwiązała się zagadka grobu — ustąpił mrok śmierci — zaświeciło niebo nadziei — jakoby rozwarło się przed oczyma duszy: ujrzał i usłyszał chóry aniołów...
Gdy wreszcie Olint zaproponował mu, aby udał się z nim na tajemniczą schadzkę wiernych, ściskając mu dłoń serdecznie ze słowami: „Ty nie wiesz, jaki jest triumf u nas, jaka radość, gdy do owczarni wraca zbłąkana owieczka!” — Apaecides porwał się z miejsca, owinął się płaszczem i rzekł:
— Idziemy!
Wsiedli do łodzi, którą okrywał namiot z płótna. Przez szpary jego ujrzał Apaecides łódź drugą, która mijała ich, a na niej szczęśliwe twarze kochanków — siostry swojej i Glauka. Grek śpiewał pieśń miłosną. Apaecides westchnął. Towarzysz ścisnął mu dłoń i rzekł:
— Oni znają miłość, która przekwita, my tę, która się nie kończy nawet ze śmiercią. Oni żeglują ku burzom namiętności, my niebawem będziemy w przystani wiecznego pokoju.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wylądowali gdzieś na przedmieściu. Przeszli labirynt wąskich uliczek, gdzie znajdowały się pospolite domki