Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nającego. Jona odwróciła się od tej ohydnej twarzy i padła bez pomysłów.
Tak zginął wielki Mag — Hermes o płomienistym pasie — ostatnia odrośl królów Egiptu!

Jeszcze jeden z dwóch szczytów gorejącej góry oderwał się od ciemnej podstawy, zawahał w powietrzu i runął z niewypowiedzianym łoskotem. Jeszcze lunął kilkakroć mroczący wszystko deszcz popiołu. Jeszcze olbrzymie kłęby dymu zasłały miasto. Ale gdy Glaukus, cisnący Jonę do serca, zrezygnowany był już na wspólną śmierć — śród ciszy, która nagle nastała, w przerwie gradu kamieni i śnieżycy popiołu, dobiegł doń głos:
— Glauku, gdzie jesteś?!
Zgłuszyły go na chwilę posępne śpiewy Chrześcian, głoszących pod wodzą Olinta:
„Nadeszła godzina! nadeszła godzina!” i odległy ryk tygrysa, który wyrwał się nareszcie z klatki i biegł poprzez tłumy naoślep. Ale wezwanie powtarzało się wielokrotnie i było coraz bliższe. Nidja z przedziwną przezornością kryła się pod arkadami gmachów, prześlizgiwała śród kolumn pod sklepieniami świątyń, a z uporem miłującego serca i nadziei poszukiwała dwojga zgubionych towarzyszy.
— Nidjo! czy to ty wołasz mnie z krainy cieniów? Żyjesz? Bogowie błogosławili tobie!
— Pójdźcie za mną! I wy żyć będziecie!
I tym samym cudownym kierowana instynktem, znanemi sobie dawno ścieżkami, doprowadziła ich do brzegu morza. Wsiedli na statek, który przytulił garstkę szczęśliwych zbiegów, i popłynęli szybko w dal. Wyczerpana z sił Jona usnęła na łonie Glauką, a Nidja siadła u jego stóp.
W miarę, jak oddalali się, bezustannie spadający w morze deszcz popiołu, który pokrywał pokład rodzajem śniegu, stawał się coraz rzadszy. Wiatry po-