Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naprzykład jaki?
— O! Arbaces, który posiada niezliczone skarby, ukryte pod ziemię, jak głosi fama, nie może być skąpym w chwili, gdy lwia paszczęka, otwierająca się dziś dla Glauka, jutro może otworzyć się na arenie dla... Arbacesa!
— Podoba mi się twoja szczerość. A nadewszystko cenię twój spryt. Dla mądrych przyjaciół lubię być wspaniałomyślnym. Pójdź! zaprowadzę cię do mego tajnego skarbca na dowód zaufania do ciebie. Weźmiesz sobie tyle złota, ile podźwigniesz.
Oczy Kalenusa lśniły chciwa radością, kiedy szedł za Arbacesem do skrytych w najgęstszych krzakach ogrodu żelaznych drzwi podziemnego skarbca otwieranych mechanizmem, znanym tylko właścicielowi.
Cofnijmy się o parę chwil wstecz i wejdźmy do celi Nidji, w której Sozja wyczekiwał z dreszczem wróżb Tesaljanki.
— Przygotowałem wszystko. Drzwi ogrodu otwarte. Stół dla ducha zastawiony. Woda w misce stoi.
— Podaj mi lampę.
— Masz ją. A nie zgaś. Boję się ujrzeć w ciemności czarta.
— Gdybyś go ujrzał, zginąłbyś. Daj chustę, przewiążę ci oczy. Nie waż się zdjęć jej, póki nie usłyszysz szmeru wody. Jej głos wyśpiewa ci wieszczbę. Gdy umilknie, zdejmiesz chustę. Ale czy drzwi celi są otwarte?
— Tak.
Przewiązała mu oczy, mrucząc po grecku zaklęcia.
— Teraz milczmy oboje. Nasłuchuj szmeru wody.
Nastała cisza. Niewolnik czuł, że włosy jeżę mu się na głowie. Żaden głos się nie odzywał. Zaniepokoił się, gdyż zdawało mu się, że usłyszał szczęk zasuwy. Poruszył się. Szukał Nidji po omacku. Na-