Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

parła: „Popioły mych przodków spoczęły na brzegach Iilisu. Urodziłam się w Neapolis. Lecz w łonie mojem dziedzictwem krwi bije serce ateńskie”.
— Czyńmy więc razem ofiary! — rzekłem. W tej chwili wszedł kapłan. Podczas gdy się modlił, razem dotknęliśmy kolan posągu Bogini, razem złożyliśmy na ołtarzu girlandy z liści oliwnych. Nieznani sobie, czuliśmy się zbratani wobec bóstwa naszej ziemi rodzinnej, zbliżeni cudem jednakich modłów i obrzędów. Wyszliśmy ze świątyni w milczeniu. Chciałem zapytać, kim jest, kiedy naraz ujął jej rękę młodzian podobny do niej, zapewnie brat. Rozdzieliła nas ciżba i więcej jej już nie widziałem. Daremnie po powrocie z Aten, gdzie wygrałem proces spadkowy, powróciłem znów do Neapolis i przebiegałem ulice, poszukując pięknej rodaczki. Urocze widmo zniknęło. I oto przybyłem do Pompei w nadziei, że zapomnę o niem. Nie kocham — lecz... pamiętam i czuję żal. Oto w wszystko!
Klaudjusz miał odpowiedzieć gdy miarowy odgłos kroków za nimi skłonił ich do odwrócenia się. Zbliżył się ku nim człowiek lat czterdziestu, muskularny, z twarzą barwy ciemnej, zdradzającą pochodzenie wschodnie, z nosem orlim i oczyma czarnemi, których melancholijny wyraz ustępował chwilami złośliwym przebłyskom. Szlachetność postawy i powaga rysów licowały z krojem długiej cudzoziemskiej sukni o kolorach posępnych. Dwaj młodzi ludzie poznali Arbacesa z Egiptu i skrycie uczynili znak palcami, odżegnujący uroki złego oka.
— Oho, świetny Klaudjusz i uwielbiany Glauk przesycili się, widzę, gwarem miasta, skoro szukają samotności na pięknem łonie natury! — ozwał się nowoprzybyły głosem, w którym brzmiała nuta ironji.
— Szukamy zmiany — odparł żywo Grek. Ale nie jest to dowodem przesytu. Ja bo nie doznałem jeszcze ani na chwilę uczucia sytości.